niedziela, 3 maja 2015

Rozdział 6

Kyle, Kyle, Kyle. Teraz tylko to powtarzałam sobie w głowie. To nie mógł być on, to nie może być prawda, to ktoś inny. Moja dusza krzyczała, a ciało było tak wstrząśnięte, że nie mogłam wydać z siebie żadnego dźwięku. W głowie wciąż sobie przypominałam, jak po raz pierwszy jego błękit oczu spotkał się z moim brązem. Jego oczy nie mogą zgasnąć, po prostu nie mogą.
                Gdy wreszcie dobiegłam do miejsca wypadku stanęłam jak wryta. Czułam za sobą Alexa, który zaczął się rozglądać. Teraz jego obecność mnie nie uspokoiła. Ciało Kyle`a leżało bezwładnie na ziemi, jakiś nauczyciel kucał obok niego sprawdzając czy jego bije mu puls. Jak podejrzewałam kierowca ciężarówki, chodził obok wciąż powtarzając, że to nie jego wina i chłopak sam wpadł mu pod koła. W jakimś stopniu miałam żal do tego mężczyzny, bo w tym momencie zniszczył także mnie. Zdeptał i połamał na kilka części. Jednak większy żal mogłam mieć tylko do siebie. Powinnam była od razu odepchnąć Alexa, a nie pozwalać mu na to wszystko.
                Alex położył mi dłoń na plecach, a ja się odsunęłam strzepując ją. Nie chciałam by mnie pocieszał, nie chciałam by był teraz przy mnie. Chciałam być sama. Gdy wreszcie nogi pozwoliły mi na krok podeszłam do bezwładnego ciała i przejechałam palcami po jego zmierzwionych włosach. Ledwo go dostrzegałam, przez szkliste łzy spływające po moich policzkach.
- Kyle… - wyszeptałam i nachyliłam się muskając jego włosy. Miałam gdzieś że mieliśmy widownie i wszyscy będą o tym mówić. Pokręciłam delikatnie głową.
                Nie zauważyłam kiedy przyjechała karetka, ktoś odciągnął mnie od ciała, chodź ja chciałam tylko być przy nim. Serce podpowiadało mi, że jego też bije. Chodź może moje serce już było jego? Znalazłam się w ramionach Alexa wdychając ten cholerny zapach cytryn. Nigdy nie lubiłam cytryn, chodź teraz przeważał zapach wanilii, ja wyczuwałam pod tym cytrynę. Cholerne feromony. Alex delikatnie gładził mnie po plecach, a ja szlochałam.
- Chłopak żyje, możecie się rozejść. – powiedział męski głos, jak podejrzewałam dyrektor.
                Żył, żył. Uśmiechnęłam się przez łzy i odsunęłam od Alexa. Rozejrzałam się, ale motoru już nie było. Obok pojawiła się Lucy.
- Claire… Claire, wszystko dobrze? – spytała kładąc mi dłoń na ramieniu. Alex starł mi łzy z policzka. Spojrzałam mu w oczy i zauważyłam tylko ból. Jego oczy nie były już błękitne, tylko szare. Chyba doszła do niego ta sama prawda co do mnie.
- Lucy… Zabierz mnie, proszę. Chcę do niego. – powiedziałam patrząc na nią. Musiałam teraz znaleźć się w szpitalu. Musiałam tam być, inaczej moje serce rozpadnie się jeszcze bardziej. Lucy skinęła głową i już za nią ruszyłam gdy Alex mocno ścisnął mnie za ramię.
                Syknęłam i odwróciłam się do niego. Wpatrywał się we mnie jakbym była zjawą. Jakbym nie była jego przyjaciółką, jakbym była kimś zupełnie obcym. Nie poznawałam go, nigdy by mnie skrzywdził, a teraz wiedziałam, że będę miała siniaka.
- Kim ty jesteś, Claire? To człowiek, a nie jeden z nas. – wysyczał zbliżając się do mnie. Zrobiło mi się chłodno. Pokręciłam delikatnie głową.
- To jeden z nas. Jesteś w połowie człowiekiem, Alex. Mamy ich chronić, nawet jeśli to był wypadek i nie zapominaj o tym. – powiedziałam ze złością i  wyrwałam rękę.
- A jeśli Rada się o tym dowie? Co zrobisz Claire? Może jesteśmy dla nich ważni i pozwalają nam na więcej, ale kochając śmiertelnika nie będzie dla Ciebie taryfy ulgowej. – powiedział to tak oschle jakbym była nikim. Jakby mój los był już dawno zapisany. – Spalając siebie, nie spal świata. – powiedział odchodząc.
                Jedną z kar za obcowanie z ludźmi był wypalony znak na ciele, przypominający nam o hańbie. Ale dlaczego miałabym spalić świat? Teraz liczyło się tylko życie Kyle`a.

***
Podziękowałam Lucy, za podwózkę i wyszłam z jej auta. Byłam wdzięczna, że nie zadawała mi pytań. Byłam wdzięczna, że nic nie mówiła i nie pocieszała mnie. Teraz miałam więcej pytań niż odpowiedzi. I byłam wdzieczna, że nie chciała iść ze mną. Musiałam być sama na sam ze sobą.
Co czuję do swojego przyjaciela, a co do nowego chłopaka w szkole?  Co miał na myśli Alex o spaleniu świata? Czemu zawsze mnie kontrolował? I czemu ja nie mogłam się z nikim umawiać, a on mógł? Dlaczego byłam tak cenna dla Rady i zawsze mi pobłażali i tłumaczyli?
                Dwa lata temu powinny objawić się u każdego Błękitnokrwistego nasze zdolności. Każdy już je dostał, oczywiście prócz mnie. Alex mógł przenosić się w różne miejsca, kiedy chciał, a Lucy miała moc telekinezy, lubiła przestawiać mi rzeczy w pokoju. Nawet u mojej siostry widać już początki zdolności panowania nad prądem. A ja? Wielkie nic. Rada usprawiedliwia to tym, że może jestem wyjątkowa, albo to wina mojego ojca.
Teraz to na pewno była moja wina. To przeze mnie Kyle` miał wypadek. Podeszłam do recepcji i spytałam się gdzie leży Kyle Collins. Gdy tylko się dowiedziałam ruszyłam korytarzem w stronę sali 105. Nie miałam odwagi wejść do środka, więc tylko patrzyłam na niego przez okno. Miał liczne rany na twarzy. Na czole miał już założony szef, wyglądał tak mizernie i nie jak Kyle.
- Jesteś jego dziewczyną? – spytała pielęgniarka stając obok mnie. Spojrzałam na nią kręcąc delikatnie głową, starłam palcem spływającą łzę z policzka. – Widać, że wiele dla Ciebie znaczy. Możesz go odwiedzić, jeśli chcesz. – powiedziała dotykając mojego ramienia i odeszła.
                Spojrzałam na drzwi do sali. Musiałam coś zrobić i zrobiłam. Weszłam do środka. Sala była pomalowana na biało i stało tu tylko jedno łóżko, a obok niego szafka. Naprzeciwko był telewizor i wielkie okno. Obok szafki stało krzesło. Usiadłam na nim i spojrzałam na mizerną twarz Kyle`a. Był chudy i wyglądał na kilka lat starszego. Po moim policzku znów leciały łzy. Dotknęłam jego dłoni i położyłam na niej czoło. Była zimna, ale mi zrobiło się gorąco. Łzy spływały mi na jego dłoń, ale nie starałam się ich wytrzeć, pozwoliłam im płynąć. Czułam się pusta, jakby prawdziwa Claire poszła sobie na spacer i została tylko puste ciało, którym nie miał kto kierować.
- Claire… - jego głos był słaby, ale go słyszałam. Podniosłam głowę, a nasze spojrzenia się skrzyżowały. On żył, on żył. Claire właśnie wróciła ze spaceru i posyłała morzu uśmiech spod łez, które teraz płynęły ze szczęścia.
                Uniósł dłoń i delikatnie dotknął mój policzek jadąc kciukiem po mojej szczęce. Przeszedł mnie delikatny dreszcz.
- Ty żyjesz. – wyszeptałam.
- Tak… Ty i tak masz, Alexa, więc co tu robisz? – pokręciłam delikatnie głową. Po tym co widział mógł pomyśleć, że jest między nami. I było, taka mała iskierka, która nie potrafiła wyskoczyć i zapłonąć.
- Nic mnie z nim nie łączy, owszem całowaliśmy się, ale to nic takiego. Przynajmniej tak mi się wydaje. – powiedziałam cicho. Spojrzałam na niego i delikatnie dotknęłam nosem nadgarstka jego dłoni, która wciąż leżała na moim policzku. – A to nie czas by o tym rozmawiać, jak się czujesz? – spytałam nachylając się w jego stronę.
- Czuję się… Jakby ktoś mnie mocno walnął i wyrwał mi serce. – powiedział i przymknął powieki. Nie, nie. On nie może być smutny przeze mnie. Moje serce mocniej zabiło. I co ja miałam teraz zrobić? Zniszczyłam go. – Claire… Chyba powinien się przepisać z zajęć pani Gilbnert. – powiedział to z takim bólem, że poczułam go w sobie.
- Nie, nie możesz.
- Dlaczego? Miedzy nami nic nie może być, więc proszę idź już sobie. – powiedział i odwrócił głowę. Wstałam i nachyliłam się nad nim. Nie kierowałam sama sobą. Powinnam odejść, dla dobra nas wszystkich. Ze względu na Radę i na kim jestem, ale oczywiście zrobiłam coś całkiem innego.
                Ujęłam jego podbródek i skierowałam w swoją stronę. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy, widziałam to w nim. Nie mogliśmy się stracić i  ten wypadek nam to pokazał. Oparł swoje czoło o moje. 
-Udowodnij mi, Kyle. Udowodnij, że nic nie ma. Udowodnij, że nic nas nie łączy i wtedy na korytarzu nic nie poczułeś. – prawie znów zaczęłam płakać. Nawet jedna cząsteczka mojego ciała, nie chciała go opuścić. - Spójrz mi w oczy i powiedz, że nic nie znaczę. - Spojrzał na mnie jakbym była kimś całkiem głupia i  byłam, ale musiałam wiedzieć co czuję. 
                Swoją dłoń wplątał w moje kosmyki i przyciągnął mnie do siebie. Nasze wargi się spotkały. Położyłam mu dłoń na piersi, pewnie go to zabolało, ale nawet nie jęknął. Nasz pocałunek był na początku delikatny, jego wargi były miękkie, a jego zapach wypełniał całą mnie. Z każdą sekundą całowaliśmy się coraz mocniej i zachłanniej, tak jakbyśmy byli głodni samych siebie. Już teraz wiedziałam, że nie myślałam normalnie i zapłacę za to najwyższą cenę, ale jego wargi były od tego wszystkiego silniejsze.


                I stało się to, czego się bałam najbardziej. Nasza iskierka wystrzeliła i spaliła mnie doszczętnie. 


1 komentarz: